Idę sobie w zeszły wtorekponiedziałekczwartek przez miejski park.bukowy las.wielką pustynię. Stawiam ostrożnie kolejne kroki, bo jestem strasznie zmęczony po treningu piłki nożnej.w płetwach i z butlą tlenową naprawdę trudno się chodzi.boję się, że wykrywacz min, który dostałem od mojego dowódcy, jest zepsuty. Pogoda jest całkiem zwyczajna jak na tę porę roku.jakaś taka nijaka...okropnie okropna. Słońce parzy swoimi promieniami,w ogóle nie grzeje,jest obrażone na cały świat, chmury pędzą jak szalone,pęcznieją w oczach,uginają się od ciężaru wody, wiatr gwiżdże na wszystko,kaszle ze świstem,uciekł za horyzont i mówi, że ma teraz urlop, a ptaki kłócą się zawzięcie.żują powoli ziarenka piasku.boją się wylądować na ziemi. W pewnym momencie zatrzymuję się, bo widzę, że 10 kroków ode mnie5 metrów ode mniemetr ode mnie stoi sobie kudłaty pies, która trzyma w łapie najnowszy model smartfona.zgniłego kalafiora.podnośnik samochodowy. Podchodzę bliżej i nagle to kudłate psisko zaczyna mnie gonić.krzyczeć na mnie po niemiecku.skakać jak kangur.