Bajka o żółwiku, który miał na imię Tak

Ucz swoje dziecko nowych rzeczy, czytając mu niezwykłe historie!

 


 

 
 
Mam na imię Tak i jestem żółwiem.
 
Mrówki ze znajomego mrowiska mówią, że jestem ogromny.
 
Gawrony latające nad miasteczkiem, że jestem maleńki.
 
A jaki jestem naprawdę?
 
Taki w sam raz!
 
 
Mam na imię Tak.
 
Tak, dobrze słyszysz: TAK to moje imię.
 
Właśnie tak nazywa mnie Staś. Chłopiec ma 4 lata i niedawno zaczął chodzić do przedszkola.
 
Tak samo mówi do mnie Pani Mama, czyli mama Stasia, kiedy przygotowuje dla mnie specjalne jedzonko.
 
Tak też woła mnie Pan Tata, czyli tata Stasia, kiedy wieczorem wyprowadza mnie na spacer.
 
 
Naprawdę nie wiem, po co to robi.
 
Przecież koło domu, w którym mieszkam, jest duży ogród!
 
A w ogrodzie jest wszystko, czego potrzebuje żółw taki jak ja:
 
 
trawa, w której można się schować dla żartu,
 
kwiaty, które pachną wszystkimi rodzajami miodu,
 
słońce, które cieszy się, kiedy może ogrzać mnie swoimi promieniami,
 
a nawet oczko wodne, czyli takie bajorko do beztroskiego taplania się w ciepły dzień.
 
 
Tylko dwie osoby nie nazywają mnie Tak.
 
Nie mówi tak do mnie Tosia, czyli młodsza siostra Stasia.
 
Tosia jest malutka.
 
Przez cały dzień albo śpi, albo je, albo płacze, albo je, albo płacze, albo śpi.
 
 
Nie mówi też tak do mnie Pan Dziadek, czyli dziadek Stasia i Tosi.
 
Pan Dziadek jest stary i ciągle czegoś zapomina.
 
Dlatego kiedy ktoś pyta go, jak ja mam na imię, to on odpowiada: nie wiem.
 
 
Tak więc można powiedzieć, że jestem żółwiem, który ma dwa imiona. Pierwsze – Tak i drugie – Niewiem.
 
 
Jak trafiłem do tej rodziny?
 
Prosto ze sklepu zoologicznego w naszym mieście.
 
Nie wiem, skąd wziąłem się w tym sklepie. Nie pamiętam, byłem mały.
 
Nie pamiętam też swojej mamy i swojego taty.
 
Mam nadzieję, że gdzieś tam żyją i mają się dobrze.
 
I że kiedyś ich odnajdę.
 
 
Teraz mam nową rodzinę. Trafiłem na wspaniałych ludzi. Mieszkam z nimi od roku.
 
Na początku mówiłem do nich na Pan albo na Pani: Pani Mamo, Panie Tato, Panie Dziadku i tak dalej.
 
Ale teraz mówię normalnie: mamo, tato, dziadku.
 
 
Niedawno, zupełnie przypadkiem zacząłem chodzić do… przedszkola!
 
Wszystko zaczęło się pewnego wiosennego poranka…
 
 
– Stasiu, wstawaj, już późno! – zawołała mama, budząc swojego synka.
 
– Nie chce mi się… – mruknął niezadowolony Staś.
 
– A dlaczego ci się nie chce?
 
– Bo… yyy… yyy… nie lubię przedszkola…
 
– Oj, wstawaj, wstawaj. Zrobiłam ci pyszne śniadanie!
 
 
 
Podszedłem do kota, który wygrzewał się przy oknie i mówię mu tak:
 
– Słuchaj Miaukocurku, nasz Staś ma chyba jakieś problemy w tym przedszkolu.
 
– Też tak czuję. I co my z tym zrobimy?
 
– Mam plan!
 
– Jaki?
 
– Zaraz zobaczysz.
 
 
Godzinę później Staś był już w przedszkolu.
 
Przebrał się, przywitał z nauczycielką i kolegami, usiadł przy swoim stoliku, otworzył plecak i…
 
– A co ty tu robisz? – krzyknął zaskoczony, kiedy mnie zobaczył.
 
– Stasiu, to twój żółw? – zapytała nauczycielka.
 
– Tak.
 
– Śliczny!
 
– Dziękuję! – odpowiedział z uśmiechem Staś.
 
– A jak ma na imię?
 
– Tak.
 
– Jak?
 
– Tak.
 
– Ale jak?
 
– No… Tak.
 
– Chyba się nie dogadamy. Poczekaj, poszukam dla niego krzesełka.
 
 
Nauczycielka przyniosła mały taboret i postawiła mnie na nim.
 
– Drogie dzieci, od dziś będzie chodził z wami nowy kolega, to znaczy się żółw.
 
– To mój żółw! – zawołał Staś.
 
– Nazywa się… yyy… jak on się nazywa?
 
– To zależy. Mama mówi do niego Tak, a dziadek – Niewiem. Czyli on ma właściwie dwa imiona.
 
– Tak?
 
– Tak to pierwsze imię.
 
– A to drugie?
 
– Niewiem.
 
– Zapomniałeś, tak?
 
– Nie, po prostu Niewiem. Tak się nazywa Tak. Tak ma na drugie.
 
– Nic z tego nie rozumiem, Stasiu. Ale to na pewno twój żółw? Bo krzyknąłeś, kiedy go zobaczyłeś.
 
– Tak. Tak jest mój.
 
 
Nauczycielka podeszła do tablicy i przyczepiła do niej kartkę z literą A.
 
– Jaka to litera, kto wie?
 
Miałem już podnieść łapkę, że wiem, co to za litera, ale przypomniałem sobie, że nie umiem mówić w ludzkim języku.
 
– Ta literka jest w słowie Ania, arbuz i akwarium.
 
Chciałem powiedzieć, że akwarium to mój drugi dom, ale zamiast tego popatrzyłem na Stasia, a on na mnie.
 
– Stasiu, to jest literka A. Przecież wiesz – próbowałem mu podpowiedzieć.
 
 
Ale Stasiu myślał o czymś zupełnie innym.
 
Martwił się tym, że niedługo, wracając z przedszkola, znowu będzie się bał.
 
 
Potem była lekcja języka angielskiego.
 
Język angielski to takie słowa, których zupełnie nie rozumiem.
 
Ludzie tak czasem do siebie mówią, ale nie wiem, dlaczego.
 
– What is his name? – zapytała nauczycielka angielskiego, podchodząc do Stasia.
 
– Jakie jest moje imię?
 
– Nie, twojego przyjaciela, żółwia.
 
– On nazywa się Tak.
 
– Czyli jak?
 
– Po prostu: Tak.
 
– Oh, Yes?
 
– Yes, yes. To znaczy Tak.
 
 
Kiedy wszystkie dzieci w przedszkolu zjadły obiad i poszły spać, zacząłem się zastanawiać, dlaczego Staś nie lubi tu przychodzić.
 
Przecież nie było tu niczego złego.
 
Wprost przeciwnie, wszystko było tam wspaniałe.
 
 
Wróciłem do domu i poszedłem do Miaukocurka.
 
Zapomniałem wam powiedzieć, że Miaukocurek jest kotem, którego dawno temu przygarnęła rodzina Stasia.
 
To naprawdę dobrzy ludzie.
 
– Nie wiem, naprawdę nie wiem, co martwi naszego Stasia… – powiedziałem do mojego puszystego przyjaciela.
 
– A jak było w przedszkolu? – spytał Miaukocurek.
 
– Bardzo miło! Miła pani nauczycielka, roześmiane dzieci, kolorowe sale, nowe zabawki, pyszne jedzenie…
 
– A w drodze do przedszkola?
 
– W drodze?
 
– Czy jak Stasiu szedł z mamą do przedszkola, to wtedy wydarzyło się coś dziwnego?
 
– No tak! Przecież Staś codziennie chodzi tam z mamą i to w obie strony. Miaukocurku, jesteś genialny!
 
– Wiem!
 
 
Następnego ranka Staś znowu wybrał się z mamą do przedszkola.
 
Nie wiedział, że i tym razem schowałem się w plecaku.
 
Kiedy dotarliśmy na miejsce, wymknąłem się z budynku i podreptałem w stronę domu.
 
I wtedy zrozumiałem, dlaczego Staś tak się bał.
 
 
Okazało się, że parę metrów od przedszkola stoi dom.
 
Wokół domu jest ogród, taki sam jak nasz.
 
I w tym ogrodzie biega wielki pies.
 
Właściwie to każdy pies jest dla mnie ogromny. Nawet ratlerek albo chihuahua.
 
 
– Jak się nazywasz, powolny kolego? – zapytał mnie groźnie pies.
 
– Tak – odpowiedziałem najgrzeczniej, jak potrafię.
 
– Jak?
 
– Albo Niewiem. Niektórzy mówią na mnie Niewiem.
 
– Nic z tego nie rozumiem.
 
– Ech, nie ty jeden…
 
– Z czym więc przychodzisz do mnie?
 
– Mam pewien problem. Mój Staś, czyli chłopiec, z którym mieszkam, boi się chodzić do przedszkola.
 
– Naprawdę? Przecież w przedszkolu jest fajnie. Tak mówi Asia, dziewczynka z mojego domu.
 
– Nie obraź się, ale myślę, że Staś boi się… ciebie.
 
– Mnie?
 
– Obawiam się, że tak. Straszysz go, kiedy idzie tędy z mamą.
 
– Ale ja wcale go nie straszę.
 
– Naprawdę?
 
– Ja się bardzo cieszę, kiedy przechodzi koło mojego domu!
 
– I co wtedy robisz?
 
– Szczekam z radości!
 
– A jak to robisz?
 
– No tak: hau, hau, hau, hauuuuuuu!
 
– To może rób to inaczej.
 
– Jak?
 
– Bez szczekania.
 
– Mam się cieszyć bez szczekania?
 
– Tak.
 
– Nigdy tego nie robiłem.
 
– To spróbuj…
 
– A co będę z tego miał?
 
– Nowego przyjaciela.
 
– Czyli kogo?
 
– Mnie. I oczywiście Stasia. Będziesz miał dwóch przyjaciół.
 
– Dobrze, w takim razie od dziś nie będę szczekał, kiedy zobaczę tego chłopca.
 
– Bardzo ci dziękuję! A właśnie, jak masz na imię, mój nowy przyjacielu?
 
– Grzmot.
 
– Ładne imię. Pasu… pasowało ci kiedyś.
 
– Też je lubię.
 
– To do zobaczenia, Grzmocie!
 
– Cześć, Tak!
 
 
Co było dalej?
 
Wieczorem przyszła do mnie mama.
 
Chciała mi coś opowiedzieć na dobranoc.
 
Postanowiłem jednak zrobić jej małą niespodziankę i opowiedzieć jej, oczywiście po mojemu, po żółwiowemu, co śniło mi się ubiegłej nocy.
 
Chcesz wiedzieć, o czym był ten sen?
 
Zaczekaj do jutra!
 
 
(W tym miejscu niebawem pojawi się link do zakupu całej bajki o żółwiku Taku. Bajka będzie składała się z 14 rozdziałów.)